Skip navigation

Monthly Archives: January 2019

Krótko po odejściu z funkcji ministra cyfryzacji Anna Streżyńska postanowiła założyć spółkę. Oczywiście przez internet, bo wcześniej sama podkreślała, że dzięki nowoczesnym rozwiązaniom informatycznym to zwykła formalność. Okazało się, że Ministerstwo Sprawiedliwości coś już zdążyło zmienić i system nie przyjmuje jednego z wymaganych załączników. Rejestracja spółki, która z założenia trwać miała 24 godziny, zajęła jej trzy tygodnie, bo wymagany załącznik dosłać trzeba było za pośrednictwem poczty.

Wymiar sprawiedliwości chyba najskuteczniej opiera się cyfryzacji w kontakcie z obywatelem. Osobiście doświadczył tego jeden z menedżerów pracujących nad koncepcją cyfryzacji sądowej administracji. – Kładli nasze pomysły jeden po drugim. Wreszcie mnie olśniło i zapytałem, jak oni wyobrażają sobie ten proces – opowiada. – Okazało się, że według nich obywatel oczywiście powinien móc wysłać do sądu mail. Tylko ktoś musi go otworzyć, wydrukować, wsadzić do koperty i wysłać listem poleconym, żeby mogli wkleić go sobie do akt.

Żaden z dużych projektów informatycznych, które były pilotowane w policji, nie wszedł w życie. Nie powiodły się nawet te, w których policja dostawała bezpłatnie gotowe narzędzie. Taką propozycję złożyły firmy ubezpieczeniowe, którym zależało na udrożnieniu obsługi wypadków drogowych poprzez cyfrową aplikację. Ubezpieczyciele, w zamian za możliwość zasysania danych, które i tak policja musi im udostępniać, chcieli przekazać potrzebny sprzęt, oprogramowanie i jeszcze zapłacić za szkolenia. Na samych znaczkach pocztowych policja mogła zaoszczędzić miliony, których tak brakuje na nowe etaty w drogówce. Projekt odrzuciło dwóch kolejnych komendantów głównych. W zasadzie bez uzasadnienia.

Z kontroli NIK wynika, że są i takie systemy, które kosztowały miliony, a gdyby zniknęły, to nikt by tego nie zauważył. Z aplikacji e-Wniosek, zamówionej przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, skorzystało w 2015 r. 8 tys. rolników, czyli 0,59 proc. uprawnionych. Aplikacja kosztowała 1,4 mln zł. Władze Agencji postanowiły iść za ciosem. W 2016 r. za kolejne 2,3 mln zł poprawiono funkcjonalność systemu. Liczba rolników składających wnioski tą drogą wzrosła o 3 tys. osób. Rok później wydano na ten cel 5,5 mln zł. Na inne zadania związane z informatyzacją ARiMR poszło jeszcze 98 mln zł. Tylko w jednym roku i tylko w jednej rządowej Agencji. A dalej dokumentacja prowadzona była na papierze.

Profilu zaufanego, wymaganego do korzystania z usług e-PUAP, nie założył nawet informatyk Michał Tabor, który był ojcem przedsięwzięcia. Swoją decyzję wytłumaczył na łamach miesięcznika „ComputerWorld”: „Rozwiązanie nie ma właściciela biznesowego, co powoduje, że nikt kwestii bezpieczeństwa nie kontroluje. Wobec tego muszę z przykrością stwierdzić, że nie używam profilu zaufanego e-PUAP, nigdy go nie założyłem i odradzam jego stosowanie”.

Nowy e-PUAP kosztował 140 mln zł. Krótko po jego odpaleniu sukces projektu zmącił Karol Breguła, informatyk z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska. Breguła przypadkowo odkrył, że e-PUAP jest właściwie e-PUŁAPKĄ. Co z tego, że ludzie wysyłają za jego pośrednictwem wnioski do urzędów, skoro w wielu z nich nikt nawet nie zagląda do elektronicznych skrzynek? Konkretnie w 2826 instytucjach na ponad 15 tys. podłączonych do e-PUAP nie doszło do ani jednego zalogowania się do systemu. A w sądach z platformy nie korzystano w ogóle, powołując się na wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 2014 r.

Wart w sumie 61 mln zł projekt [Zintegrowany Moduł Obsługi Końcowego Użytkownika] formalnie został odebrany i nieoficjalnie pogrzebany. System nigdy nie wszedł w życie. A sprzęt komputerowy, którego wiele urzędów nawet nie zdążyło wyciągnąć z pudełek, stracił gwarancję.

Frustracja urzędników sięgnęła zenitu, kiedy okazało się, że jedna z czterech podstawowych baz danych, na jakich mieli pracować, czyli Baza Usług Stanu Cywilnego, była pusta. – Zero. Dokładnie tyle z prawie 90 mln aktów stanu cywilnego znalazło się w systemie [Źródło] w dniu jego uruchomienia, choć w każdym urzędzie dane te były przechowywane w wersji elektronicznej – dodaje naczelnik. W czasie sztabu kryzysowego usłyszał, że będzie musiał postawić na „entuzjazm po godzinach”, bo ministerstwo zapomniało zadbać o sfinansowanie migracji danych z systemów już istniejących.

Kamieniem milowym aplikacji [Źródło] miała być m.in. w pełni cyfrowa procedura wydawania aktów stanu cywilnego. I rzeczywiście w aplikacji można uzyskać taki plik. Skorzystał z tej opcji jeden z wiceministrów odpowiedzialnych za cyfryzację. W efekcie na sprawę rozwodową czekał pół roku dłużej, bo sąd nie uznał cyfrowego dokumentu i trzeba było wyznaczyć kolejny termin.

Źródło:
Juliusz Ćwieluch, “Polska e-tam”, Polityka, 27 listopada 2018